Wywiad z dr Paulem Marikiem

5 days ago
132

Jestem dyrektorem Oddziału Pulmonologii i Intensywnej Terapii w East Virginia Medical School i mam tytuł profesora medycyny.
Może Pan opowiedzieć trochę o niesamowitym odkryciu, którego dokonał Pan raczej przypadkowo, czyż nie?
Naszym celem nie było odkrycie lekarstwa na sepsę. Był to wynik – co zresztą nierzadko się zdarza - czystego przypadku.
Cała historia zaczyna się Niemczech, gdzie udaliśmy się w zeszłym roku
do pewnej 53-letniej kobiety, która ogólnie była zdrowa, ale nagle zachorowała na sepsę.
Wiedziałem, że ta kobieta umrze. Podawano jej wiele leków mających na celu podniesienie ciśnienia krwi, jej nerki i płuca przestały funkcjonować, byłem przekonany, że czeka ją śmierć.
W takich sytuacjach starasz się myśleć nieszablonowo. "Co mogę zrobić, aby jej pomóc?", pomyślałem. Mój kolega z Wydziału Medycyny na Virginia Commonwealth University w Richmond podesłał mi artykuł na temat witaminy C, który wydał mi się zresztą bardzo interesujący i gdzieś tam został mi w głowie.
Tak więc pomyślałem sobie: "Dlaczego by tego nie spróbować?" Sięgnąłem po ten artykuł i przeanalizowałem procedurę tam opisaną.
Pomyślałem, że właściwie witamina C działa podobnie jak hydrokortyzon,
który jest sterydem. Dlaczego by nie podać ich razem?
Zdecydowaliśmy się podać pacjentce tę witaminę. Nie oczekiwaliśmy, że coś się zmieni. Do domu wróciłem z myślą, że ona raczej umrze.
Następnego dnia, gdy przyszedłem na oddział intensywnej terapii, pacjentce nie potrzeba było już podawać substancji podwyższających ciśnienie krwi,
ciśnienie krwi było w normie, nerki zaczynały ponownie funkcjonować,
a po jakiś 3 godzinach mogliśmy ją odłączyć od aparatury oddechowej.
Powiedziałem tylko: "Boże, co się tu stało?" To było po prostu dziwne.
Tak więc postanowiliśmy ponownie spróbować tej metody. Mieliśmy do czynienia z kolejnymi dwoma pacjentami chorymi na sepsę,
ale nie w tak bardzo krytycznym stanie, jak tamta kobieta.
W ich przypadkach rezultaty były dokładnie takie same, jak wcześniej. Stało się dokładnie to samo.
Pomyśleliśmy sobie: "O rany! To jest ekstra. Coś tu jest na rzeczy".
Zaczęliśmy więc stosować tę metodę regularnie i dawała ona za każdym powtarzające się rezultaty.
Za każdym razem efekt był taki sam. Mamy poważnie chorego pacjenta i w ciągu zaledwie 48 godzin jego stan znacząco się poprawia, możemy go wypisać z intensywnej terapii, jego narządy działają prawidłowo.
To było niesamowite.
W wyniku tamtych doświadczeń wprowadziliśmy tę metodę jako standardową procedurę na oddziale intensywnej terapii. Do dnia dzisiejszego udało nam się
wyleczyć około 150 pacjentów.
W każdym z tych przypadków rezultaty były identyczne. Pielęgniarki na oddziale też to widzą, dyrektor szpitala ma świadomość tego, co się dzieje,
ponieważ zna statystykę śmiertelności w takich przypadkach, więc to nie jest jakieś mydlenie oczu.
Ta metoda zwyczajnie działa.

Loading comments...